top of page
1080_1080_posty_fejs_Antrakt.jpg

Teatralnik

TEATRU MUZYCZNEGO W GDYNI

Artykuły: Welcome

w tym wydaniu:

* WSTĘPNIAK REDAKTORA NACZELNEGO JACKA WESTERA - "Nowa odsłona - starzy znajomi, czyli poprawiłem to i owo"


* NEWSY Z KRAJU I ZE ŚWIATA - nadchodzące premiery i ciekawostki


* WYWIAD - "Powrót jest ogromnym przeżyciem" - Grażyna Drejska, Dorota Lulka  i Anita Steciuk w rozmowie z Weroniką Janicką 

* FELIETON ANDRZEJA ŚLEDZIA - "Ladies and Gentlemen"

* AKTORZY MÓWIĄ - "Wszystko w rodzinie" 

* WYWIAD -  "Zwyczajna" Renia Gosławska - Ren w rozmowie z Weroniką Janicką

*ALFABET TEATRU MUZYCZNEGO - "O - jak odsłuchy"

Nowa odsłona – starzy znajomi, czyli poprawiłem to i owo

Drodzy widzowie teatru i czytelnicy Antraktu. Niemal rok już minął od naszego ostatniego antraktowego spotkania. Przez ten czas redaktorzy zdążyli się już oswoić z myślą, że nasza gazeta odejdzie w mroki zapomnienia. Trochę to wina trudnych czasów, a trochę niezamierzonych zaniedbań redaktora naczelnego, który (biję się w piersi) nie zabiegał dość mocno o wydawanie kolejnych numerów.

Jednak mamy już nowy sezon i nowe otwarcie. A skoro nowe otwarcie to i pewne zmiany. Oprócz tych widocznych na pierwszy rzut oka (zmieniony layout, kolorystyka i krój czcionki), których autorką jest nasza wspaniała graficzka Marta Mieczkowska, zmiany mamy również w naszej redakcji. Funkcję sekretarza – człowieka od ogarniania wszystkiego – objęła Katarzyna Kurdej, dotychczasowa antraktowa redaktorka naczelna wydań internetowych. Przedstawiać jej za bardzo nie muszę, bo wszyscy znają ją ze sceny i licznych ról. Wypada jednak wspomnieć, że jest również dziennikarką z dyplomem UG a jej sztandarowym projektem jest cykl wideo wywiadów pt. Na dachu kultury, który realizuje wspólnie z Sylwią Firańską. Są to rozmowy około teatralne z ciekawymi osobowościami, a że są to zazwyczaj gwiazdy, to i miejsce na dachu teatru w zaaranżowanej tam oranżerii jest jak najbardziej adekwatne. Do redakcji na stałe przyjęliśmy też nowego rysownika, a właściwie rysowniczkę. Hania Gregor, bo o niej mowa, to córka naszych kolegów – aktorskiego małżeństwa Ewy i Tomka Gregorów. Jest uczennicą orłowskiego Liceum Plastycznego, zdolną ilustratorką (tomik poezji „Znalezione w pandemii” do nabycia w sklepiku teatralnym) i fotografką. Przed młodą artystką niebawem otworzą się sale wystawowe, a tymczasem otwieramy dla niej nasze łamy.

Ale największymi i najważniejszymi nowościami są jak zwykle dwie nowe premiery. Pierwsza to „Dziewczyny z kalendarza” w reżyserii Kuby Szydłowskiego – angielski musical o dojrzałych kobietach, które kierując się szlachetnym celem, postanawiają zebrać fundusze tworząc kalendarz z nadzieją na dobry zysk. Kalendarz ze swoimi, raczej mocno odważnymi, zdjęciami. Taki kalendarz to nie tylko temat do zabawnych perypetii. To również pretekst do głębszych przemyśleń nad problemem upływającego czasu, starzenia się, akceptacji zmieniającego się ciała, dbania o wzajemne relacje, przyjaźnie i wspieranie się w trudnych chwilach. Temat to nader ciekawy i ważny choćby dlatego, że nieczęsto podejmowany w musicalowych dziełach.

Drugim wydarzeniem planowanym na październik będzie farsa „Wszystko w rodzinie” W reżyserii Pawła Aignera. Najlepszą reklamą dla tego tytułu niech będzie jego autor Ray Cooney, którego „Okno na parlament” publiczność Muzycznego miała okazję podziwiać przez wiele lat, bawiąc się bezgranicznie. Tym razem będzie jeszcze śmieszniej.


Oddajemy w Wasze ręce naszą nową odsłonę Antraktu w całości poświęconą nowym teatralnym wydarzeniom. Mamy nadzieję, że się Wam spodoba. Szukajcie nowych rubryk, nowych tematów i starych znajomych. W dziewczynach z kalendarza odszukajcie zawarty w podtytule cytat. Do zobaczenia w murach naszego teatru. Będziemy z Wami przez kolejny sezon.

                                                                   

Red. nacz. Jacek Wester

NEWS 

Nadchodzące premiery

  • „Dziewczyny z kalendarza” TM Gdynia, 9 września; na scenie doskonali soliści i genialny zespół naszego teatru


  • „Six” Teatr Syrena, 9 września; na scenie pojawi się nasza solistka Izabela Pawletko w roli Anny Boleyn oraz absolwentka naszego PPSWA Agnieszka Rose w rolach Katarzyny Aragońskiej lub Jane Seymour


  • „40- latek. Warszawski musical” Teatr Rampa, 15 września; zagra tam absolwent naszego PPSWA Arkadiusz Brykalski


  • „Deszczowa piosenka” TM Poznań, 16 września; w obsadzie nasi soliści - Maciej Podgórzak i Tomasz Więcek w roli Dona Lockwooda oraz absolwenci naszego PPSWA: w roli Kathy Selden Marta Wiejak, jako swing roli Dona Tobiasz Szafraniak, Bartosz Sołtysiak i Maciej Zaruski jako Cosmo, Dagmara Rybak i Joanna Rybka-Sołtysiak jako Zelda, Maciej Badurka i Maksymilian Pluto-Prądzyński jako Rod, Iga Klein i Ewa Mociak jako Nauczycielka dykcji, Patryk Bartoszewicz w zespole


  • „Kelnerka” TM Adria, 23 września; w roli Doktora Pomattera nasz absolwent Filip Cembala


  • „Kopernik” Opera Krakowska, 1 października; na scenie absolwenci naszego PPSWA - w roli Andrzeja Kopernika Wojciech Daniel, w roli Łukasza Watzenrode Damian Aleksander, jako Aleksander Sculteti Tomasz Bacajewski i Jeremiasz Gzyl


  • „Wszystko w rodzinie” TM Gdynia, 7 października; na scenie doskonały zespół naszego teatru


  • „A statek płynie” TM Capitol, 7 października; w obsadzie absolwenci PPSWA - Krzysztof Suszek i Rafał Kozok


  • „Tik tik… bum!” TM Roma, premiera jesienią 2023


Artykuły: Latest News
IMGL1871_edited.jpg

CIEKAWOSTKI
Damian Aleksander w Teatrze Pieśń Kozła

Nasz absolwent Damian Aleksander cały sierpień grał spektakle z wrocławskim Teatrem Pieśń Kozła w Edynburgu na prestiżowym Edinburgh International Festival. O Teatrze Pieśń Kozła mówi się, że przez lata swej działalności zdobył międzynarodowe uznanie jako jeden z najbardziej nowatorskich zespołów całej Europy. Spektakl, w którym gra Aleksander to „Andronicus - Synekdocha” oparty na dramacie Williama Shakespeare’a „Tytus Andronicus”. Klaudia Kowalik podsumowuje to dzieło w recenzji: „Teatr Pieśń Kozła w swoim nowym spektaklu w reżyserii Grzegorza Brala postawił na emocje płynące z najgłębszych zakamarków ciała... oglądany dramat sceniczny ma uniwersalną, ponadczasową wartość. Czy w tej historii jest coś, o czym można powiedzieć poetyckie, lekkie, miłe? Zdecydowanie nie. To istna brutalność, przejawiająca się na wszelkie możliwe sposoby…”


Wypowiedź Damiana specjalnie dla Antraktu:

„Teatr Grzegorza Brala to autorska wizja teatru performatywnego. Dla mnie, jako aktora, udział w jego dwóch produkcjach „Andronicus - Synekdocha” (gotycka opera) i„Idiocie” Dostojewskiego sprowokował mnie do rewizji mojego 25-letniego doświadczenia scenicznego. Trudne harmonie w warstwie muzycznej (Maciej Rychły, Jean-Claude Acquaviva), intensywna praca zespołowa jak i osiąganie psychofizycznego ekstremum  odciska piętno, ale też pogłębia wyraz artystyczny w moim pierwotnym środowisku, jakim jest musical. Spektakle Brala powstają w oparciu o głębokie, wręcz wiwisekcyjne, warsztaty z emocjami, muzyką i ciałem. Spektakle nabierają kształtu tuż przed premierą. Stają się skondensowaną pigułką historii, które opowiadają.

Artykuły: Feature Story

POWRÓT JEST OGROMNYM PRZEŻYCIEM

IMG_1150.JPG

Trzy fascynujące kobiety, które życie zaprowadziło na scenę teatralną. Trzy aktorki nieobce gdyńskiej widowni. Z Dorotą Lulką, Anitą Steciuk i Grażyną Drejską rozmawiała Weronika Janicka.

Pani Doroto, widzi Pani różnicę między graniem w musicalu, a występowaniem w spektaklu muzycznym w teatrze dramatycznym?

Dorota Lulka: Zdecydowanie tak. W spektaklu muzycznym na ogół śpiewa się utwory, ale dużo jest scen mówionych. Natomiast musical, taki jak Dziewczyny z kalendarza to przedstawienie, w którym niemal całe sceny są muzyczne. Tu się śpiewa, dialoguje śpiewem, mówi w pewnych określonych, charakterystycznych frazach. To jest dla mnie poniekąd nowość i pewna trudność, bo wymaga dużej dyscypliny.

Wszystkie Panie mają przeszłość związaną z Teatrem Muzycznym w Gdyni.

Anita Steciuk: Byłam tutaj na etacie przez dziesięć lat, ukończyłam Studium, które mnie wychowało, wykształciło, nadało mi tkankę, którą potem wykorzystałam w zawodzie. Grałam wszystko, co mogłam zagrać.

D.L.: Po skończeniu Studium Aktorskiego w Teatrze Wybrzeże, otrzymałam propozycję pracy w Teatrze Muzycznym i chętnie na nią przystałam. Było to w roku 1981. Wtedy przez rok byłam w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Miałam dwadzieścia dwa lata. Zresztą te dwadzieścia dwa lata mi się przypomniały w związku z naszą produkcją. Jessie śpiewa „zaczęłam tę przygodę w wieku lat dwudziestu dwóch, na progu swej kariery zawodowej wtedy byłam”. Zawsze wtedy o tym myślę, jak to w wieku dwudziestu dwóch lat zaczęłam pracę. Z Grażyną poznałyśmy się dawno temu.

Grażyna Drejska: Przy Czarodzieju z krainy Oz.

D.L.: Grałam Dorotkę, swoją imienniczkę.

G.D.: Miała sztucznego pieska, który się przewracał kółkami do góry.

D.L.: Co było źródłem mojego nieustannego stresu. Wtedy Grażka mnie pocieszała, mówiła „No, daj spokój z tym psem”.

G.D.: Zaczynałam moją karierę będąc jeszcze studentką. Grałam główną rolę w operetce, to była typowa rola amantki. Od zawsze jednak przejawiałam charakterystyczne zapędy komediowe i dlatego moje role w operetkach nie były takie papierowe. Uwielbiałam siedzieć w kieszeniach, oglądać spektakle i zawsze było tak: „Gdzie Grażyna?”, „No co, siedzi i już się przygotowuje (do zrobienia zastępstwa)”. Miałam parę takich nagłych wejść w spektakl po zaledwie jednej próbie.

A.S.: Grażyna była moją idolką. Siedząc w kulisach podziwiałam Grażynkę i mówię „Jezu, można tak? Boże, jak bym chciała tak śpiewać!”. Widziałam cię w operetkach, których nie cierpiałam, ty byłaś jedyną wykonawczynią, którą uwielbiałam! 

Jak się Panie czują w związku z powrotem do gdyńskiego Muzycznego?

A.S.: Dwadzieścia lat mija odkąd opuściłam ten teatr. To, że dzisiaj tu jestem, zostało wymodlone i wytęsknione. Powrót tutaj jest dla mnie ogromnym przeżyciem. Staje mi przed oczami wiele wspaniałych rzeczy, które tu przeżyłam, związanych z ludźmi, z pewnymi wydarzeniami i oczywiście spektaklami. Jestem bardzo wzruszona, że tu wróciłam, że po mnie sięgnęli, że o mnie pomyśleli. Jestem przeszczęśliwa.

G.D.: U mnie to już czternaście lat. Jak policzyłam, to doznałam szoku. To co mnie bardzo ucieszyło to to, że wszyscy mnie tak serdecznie przywitali. To wyjątkowe uczucie usłyszeć od koleżanek i kolegów: „Czternaście lat? No co ty? To tak jakbyś po dłuższym urlopie tu do nas wróciła.”

A.S.: Ale ja też widzę ludzi sprzed lat i jakby się nic nie zmieniło… nawet wyglądają tak samo.

G.D.: Ja niektórych młodych to nie kojarzę.

D.L.: Ale jak oni się fajnie dostrajają, prawda? To jest bardzo cenne, że ci młodzi ludzie, ja to widzę, chcą się uczyć. 

G.D.: W Dziewczynach z kalendarza trzon to seniorki. Tam oczywiście też są młodsze, ale też nie młodzieniaszki.

A.S.: Dzięki Bogu, że są takie produkcje.


Zahaczyły Panie o coś, o co chciałam zapytać - musical jest dosyć okrutnym gatunkiem, zwłaszcza dla dojrzałych aktorów.


A.S.: Okrutnym, bo nie ma ról?


Bo nie ma ról, szczególnie dla kobiet. Kobietom jest ciężej, ponieważ więcej jest ról męskich…


G.D: A tutaj proszę jaka niespodzianka! Ile babeczek!

D.L.: Jest sześć ról głównych, to jest ten trzon. 

A.S.: Chciałabym podjąć właśnie ten temat. Jeżeli chodzi o musical i role kobiece, to jest przełom. Myślałam, że wszystko już się dla mnie skończyło, że już skończyłam pracę w tym zawodzie, zagrałam wszystko, co można, a tu się okazuje, że nie!

Dziewczyny z kalendarza dwadzieścia lat temu były kontrowersją - stworzyć kalendarz, gdzie kobiety wykonują codzienne czynności nago! Myślą Panie, że obecnie wzbudzą kontrowersje?

A.S.: Pewne zainteresowanie będzie, ale  jakbyśmy zrobili to dwadzieścia lat temu, byłoby większe.

D.L.: Kwestia nagości jest już inaczej postrzegana i myślę, że nie będzie manifestacji pod teatrem, ani widz nie będzie żądał zwrotu za bilety.

A.S.: Nagość jest tu pretekstem, żeby coś większego uzyskać.

D.L.: W scenariuszu jest napisane, że im mniej się pokaże, tym lepiej dla sztuki. Tak napisał autor i to nam też powiedział reżyser.

G.D.: Nagość będzie bardzo subtelna i bardzo smaczna.

D.L.: To nie jest nagość typu kawa na ławę, wprost. Tu jest nagość skrywana i wstydliwa i na tym polega jej walor. One mają obiekcje, one się wstydzą, one do końca nie chcą się zgodzić. To nie jest sztuka o nagości, a o przełamywaniu stereotypów. Może dlatego jestem tu zupełnie spokojna o odbiór, ponieważ wiem, że widzowie będą się z nami utożsamiać. Oczywiście nie każdy chciałby stanąć nago za babeczką cytrynową, ale jeżeli to ma w czymś pomóc i służy dobremu celowi, to właściwie czemu nie?

Jednak nagość w tym spektaklu mimo wszystko jest niezbędna, tak?

A.S.: Czymś trzeba zwrócić uwagę…;)

D.L.: To są fragmenty nagości, które i tak się widuje.

A.S.: To w zasadzie jest umowna nagość, no bo umówmy się, czy jest kawałek ramienia czy nogi.

G.D.: Troszeczkę widać może biust, troszeczkę sutki, ale to wszystko jest tak pięknie ukryte, zakryte. Widz wie, że ta aktorka jest naga, ale nie widzi wszystkiego. Może się doszukiwać.

D.L.: To też jest pięknie napisane, że najstarsza z nich, mająca w zasadzie najwięcej do stracenia, pierwsza przystaje ze względu na wagę tej inicjatywy. Tutaj każda rola jest dobrze napisana.

G.D.: Każda jest bardzo ważna.

A.S.: Dla każdej aktorki jest tutaj szansa zrealizowania się. To, co robimy na scenie, jest odzwierciedleniem tego, co jest za sceną, w garderobach, kulisach.


W ramach premiery reżyser, Jakub Szydłowski powiedział, że „pracę nad tym spektaklem można przyrównać do tworzenia spektaklu dramatycznego, gdyż opiera się na emocjach i wewnętrznej tragedii bohaterek, dlatego wymaga większego zgłębienia wnętrza bohaterek niż w klasycznym musicalu”


G.D.: Zdecydowanie tak, bo baza, podłoże tej sztuki jest bardzo dramatyczne.

A.S.: Oprócz codziennego życia, tych relacji, przeżyć codziennych, jest druga strona – temat starości, choroby, śmierci…

G.D.: Przyjaźni, łamania tej przyjaźni, tęsknoty. Różne ludzkie dramaty są poruszane.

D.L.: Na pewno należy powiedzieć, że ten musical nie jest plastikowy. Tutaj jest świat bardziej realny, słodko-gorzki. Nie ma agresji, złośliwości jest cała masa.

G.D.: Są małe kłótnie, jak w życiu.

D.L.: Ale nie ma tam czegoś, co jest absolutnie negatywne.

Inicjatywa, żeby zebrać pieniądze dla szpitala za pomocą kalendarza jest bardzo pozytywna. Czy myślą Panie, że gdyby dzisiaj Dziewczyny chciały stworzyć taki kalendarz, żeby wspomóc szpital, to by się udało?

A.S.: W zasadzie my coś takiego robimy, nie? Wspieramy pewną akcję, to się dzieje!

G.D.: Zgadza się, ale nie wiem, czy tak pokazana nagość by się tak dobrze sprzedała. Do tego trzeba mieć powód.

D.L.: Być może by się to nie sprzedało, bo w ogóle mało co drukowane na papierze obecnie się sprzedaje. Myślę że, aby taka inicjatywa zaistniała w dzisiejszych realiach, to musiałaby być czymś na kształt internetowej akcji. Czy papierowy kalendarz ze zdjęciami pań w wieku dojrzałym sprzedałby się na cel szczytny, śmiem wątpić. Dlatego, że kluczowym jest słowo papierowy, a nie dlatego, że idea jest zła.


Czyli idea jest dobra, tak jak współpraca z Fundacją DKMS, która będzie obecna podczas prapremiery, będzie poszukiwała dawców, zbierała wymazy oraz edukowała widzów podczas przerwy. Uważają Panie, że dalej nowotwór jest tematem tabu i trzeba szerzyć o nim wiedzę?


A.S.: Coraz mniej i całe szczęście, że my możemy też przy okazji o tym mówić i rozgłaszać i uświadamiać.

D.L.: Z przykrością stwierdzam, że nowotwór osób starszych, a o takim mówimy, jest w pewnym sensie tematem tabu. Nie mówi się o tym głośno, a prawda jest taka, że te nowotwory leczy się w drugiej kolejności.

G.D.: Często ci ludzie są zostawieni samym sobie. I to jest straszne, kiedy nie mają żadnej pomocy.

D.L.: W ogóle starość jest niewesoła w naszym kraju. To nie jest kraj dla starych ludzi, jak mówi tytuł znanego filmu. Zdecydowanie nie jest. W pewnym momencie zniknął temat śmierci, starości, chorób.

G.D.: Starość jest niewygodna, brzydka.

D.L.: Starości nie było, ona teraz nagle gości. To jest niezwykłe i to w dodatku w postaci musicalu, to jest zupełny szok! Myślę, że pomysł jest po prostu fantastyczny. Jeśli widz wyjdzie wzruszony, zawsze jest szansa, że pomoże.

A.S.: Wie, co zrobić.

G.D.: Może chętniej pomoże. Przekaże pieniądze, odda szpik czy krew. Ja już nie mogę oddawać krwi, bo do sześćdziesiątego roku życia…

D.L.: Nie, to szpik do sześćdziesiątego...

A.S.: Szpik do sześćdziesiątego?! To muszę iść!

*Drodzy Czytelnicy, zgodnie z wytycznymi Fundacji DKMS szpik kostny można oddawać do 55-go roku życia. Zgodnie z wytycznymi Narodowego Centrum Krwi, krew i jej składniki można oddawać do 65-go roku życia. Zachęcamy! :) (przyp.red.)

Artykuły: Muzyka

LADIES AND GENTLEMEN

Gdyńska marina, na lewo od Mola Południowego. Stojąc w głębi jachtowej przystani, chłonę niecodzienny widok.

Zwiewne, pełne letnich odcieni, kobiece kreacje sunące majestatycznie i seksownie szeroką, gładką promenadą wzdłuż szklanych apartamentowców. W tle strzeliste, choć zdecydowanie mniej pociągające Morskie Wieże, zazdrośnie strzegące we wnętrzach tajemnic swoich drogich metraży.

Opodal elegancki hotel. Przy kejach zacumowane (nieprzyzwoicie kosztowne) jachty i motorowe łodzie. Wszystko to kierowało moją nieskrępowaną niczym wyobraźnię ku analogiom do canneńskich festiwali filmowych. Choć bez czerwonych dywanów i schodów. Ekskluzywnie odbierało się atmosferę przedpremierowej gali zapowiadającej nadchodzące „Dziewczyny z Kalendarza” – premierę jesieni 2023. W otoczeniu kamer i fleszy uchylono nie tylko rąbka teatralnych tajemnic. Podano do publicznej wiadomości nazwiska realizatorów i wykonawców. Tych gościnnych jak i tych dobrze już znanych, miejscowych. Na canneńsko-wenecką modłę z wodą w tle, ten szczególny event oprawiający wizerunki musicalowych artystów udał się.

Była radość, zadowolenie. Była i celebrycka ścianka! A powietrze aż gęste od komplementów! Mnie jednak z natłoku wrażeń i doznań najbardziej zapadły w pamięć te lekkie i zwiewne kreacje koleżanek, które w subtelny i niewymuszony sposób skupiały uwagę. Można powiedzieć, że w tym rozdaniu zdecydowanie wygrały dziewczyny i to jeszcze przed premierą. Nietaktem byłoby tego nie dostrzegać, co niniejszym czynię. Dostrzegajmy, panowie, dostrzegajmy! Zamiast wpatrywać się co dzień w męskie, lustrzane odbicie, spróbujmy raz jeden chociaż przejrzeć się w oczach naszych dziewczyn. To nic, że na moment odbierze wam resztę waszego legendarnego głosu. Ogarnie was bezplan i twórcza niemoc, a gmach omnipotencji rozpadnie się w kilka sekund. Warto zobaczyć w nich (być może pierwszy raz w życiu) prawdziwego siebie. Nie bójcie się odłożyć (najlepiej do lamusa) tych wirtualnych gogli przez które oglądacie świat utkany z patriarchalnych wątków prapraprzodków. XXI wiek zmienia tę optykę. Oczywiście wiem, panowie… druga natura. Sepia ma nieodparty urok, ale czy nie tęsknicie za kolorami? Przecież i tak wiadomo, że w zaciszu alkowy nie tylko w tych sprawach radzicie się swoich dziewczyn, a patriarchat i nocna bielizna leżą wtedy zmięte obok łóżka. I tak po trosze, o tym traktuje nasza nowa sztuka, więc dajcie już spokój z tym… ech panowie! Czas na kolejny akt w nowym teatrze życia. A Wam, dziewczyny (nie tylko z kalendarza) życzę wiatru w żaglach! Ahoj!


Andrzej Śledź

Artykuły: Tekst
IMG_0842-kopia 2_edited.jpg

WSZYSTKO W RODZINIE

O czym jest spektakl z perspektywy kreowanej przez Ciebie postaci?

Jędrzej Gierach

W cieniu moich prób do wyjątkowego Świątecznego Przedstawienia dzieją się niecodzienne sytuacje w Szpitalu św. Andrzeja. Wszyscy zachowują się dziwnie i nie mogą skupić się na próbach do spektaklu, który mam wyreżyserować jako Doktor Mike Conolly. Pokój dla personelu lekarskiego staje się tego dnia miejscem kuriozalnych wydarzeń, w których wir zostaje wciągnięta moja postać.


Ewa Walczak

To spektakl o zawrotnym tempie akcji. Jane, którą gram, z miłości do syna i dla jego dobra jest gotowa zrobić wszystko. Jej poświęcenie  powoduje szereg zaskakujących i niechcianych zdarzeń.


Bernard Szyc

Sir. Willoughby Drake to dyrektor szpitala, w którym dzieje się akcja spektaklu. Rola niewielka, jednak niezbędna w tej farsowej historyjce. Despotyczny, zepsuty, żałosny gość, ktory pełni funkcję kontrapunktu dla głównego bohatera - Dawida. Jego krótkie wejścia stanowią cezurki nieubłaganie upływającego czasu, podtrzymuja tempo, dramaturgię i temperaturę przedstawienia. Rola wymagająca, jak to w farsie,  sporej czujności za kulisami.


Sasza Reznikow

Życie jest pełne niespodzianek. Nigdy nie wiadomo co przyniesie dzień. Moja postać nie ma pojęcia co wydarzy się tego przedziwnego dnia w Szpitalu św. Andrzeja w Londynie. Jest to spore zaskoczenie…

A jakie? Tego dowiecie się, gdy przyjdziecie nas obejrzeć;)


Rafał Ostrowski

"...Święta to zbyt pracowity okres dla policji. Się nazywam sierżant  Connolly... Wzajemne powiązania w tym szpitalu są dość skomplikowane... Moje są raczej proste...mój bratanek jest tu na stażu... Myślałem, że zastanę tu Siostrę... Od nikogo nie mogłem się dowiedzieć niczego sensownego... Poproszę o wodę sodową... Jak długo mam jeszcze czekać na Siostrę?... Żądam odpowiedzi na wszystkie pytania! Muszę natychmiast wyjaśnić tę sprawę! Policja otwierać!!! Mike? Tu wujek, wypuść wujka w tej chwili!..."


Ren Gosławska

Poukładana jestem,może trochę sztywna i ostra,ale taka powinna być siostra przełożona. Ostatnio dziwne sytuacje dzieją się w moim szpitalu, próbuje nie oszaleć i mieć wszystko pod kontrola, jednak dochodzi do incydentu, który nie pozwala mi mieć czujnego oka i pełnej kontroli.


Beata Kępa

Kiedy wszystko staje na głowie i w szpitalu zaczyna być gorąco, od ratowania sytuacji jest pielęgniarka. Ale ilość obowiązków i nadchodzące święta mogą być bardzo męczące. Na domiar złego, lekarze zaczynają się coraz dziwniej zachowywać…


Ada Koss

Dzisiaj najważniejszy dzień w karierze mojego męża. Jego wykład zagwarantuje mu wspaniałą przyszłość i upragniony tytuł. A ja jestem od tego, aby dopilnować, żeby  wszystko odbyło się perfekcyjnie.

Problem w tym, że David zaczyna zachowywać się bardzo dziwnie, jest rozkojarzony, a w pokoju lekarskim pojawia się coraz więcej podejrzanych osób.


Reżyser Paweł Aigner


Rzecz się dzieje w szpitalu na oddziale neurologii. Wszyscy bohaterowie są nienormalni. Są strasznymi głupkami i wkręcają się w nieistotną i kompletnie nonsensowną sytuację. Absurd goni absurd, przygoda za przygodą. Od wielkiej głupoty do jeszcze większej głupoty… Nie ma nikogo, kto uratowałby to jakimkolwiek normalnym działaniem. Rozsądku za grosz… To jest niewiarygodnie głupie!

Artykuły: Witaj
IMG_8723.jpg

„ZWYCZAJNA” RENIA GOSŁAWSKA

Aktorka, muzyk, nauczycielka. Podróżuje po całej Polsce, by zachwycać kreacjami aktorskimi. Jednak na stałe mieszka i pracuje w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Z Renią Gosławską rozmawiała Weronika Janicka.

W wypowiedzi o Hair Wojciecha Kościelniaka powiedziałaś, że podczas oglądania tego spektaklu zrozumiałaś, że teatr to wolność. Po tych wszystkich latach dalej tak twierdzisz?


Absolutnie tak i nadal to potwierdzam, ale z innej perspektywy. To forma oczyszczenia z czegoś, co trzymamy w sobie na co dzień. Przez to, że możemy poczuć się kimś innym, być w emocjonalności kogoś innego - bo robiąc daną postać, poszukujemy jej psychologii - szerzej patrzymy na świat. To wolność wypowiedzi, reakcji, to daje moc i siłę. Teatr daje mi wolność jako człowiekowi, jako aktorce, kobiecie. Daje wolność totalnie życiową. W życiu nie jestem tak wolna, jak potrafię być w teatrze. Ta wolność łączy się ze szczęściem.


Według Kościelniaka powinnaś na Lalce dostać najmniejsze oklaski albo nie dostać ich wcale. Czy faktycznie się tak dzieje?


W luźnej rozmowie Wojtek powiedział, że Izabela jest tak chłodną i szorstką postacią, że wychodząc do ukłonów nie powinna dostać oklasków – to byłoby potwierdzenie, że dobrze zagrałam tę rolę. Do ukłonów wychodzimy już jako artyści, nie jako postaci, więc pewnie, gdyby widownia nagle zamilkła byłoby mi przykro (śmiech).


Masz dużo ról, jeździsz po Polsce. Do tego plany zdjęciowe, kampanie reklamowe… Ciężko znaleźć Ciebie w Gdyni. Czasami trafić na Ciebie jako Jagnę to wyczyn.


Miałam dość długą przerwę od grania Jagny, to prawda, bo zawód aktora jest taki, że dostajemy pewne propozycje zawodowe i jeżeli jest taka możliwość, to „latamy” w kierunku kolejnych wyzwań. Ja mam tę możliwość (nie mam rodziny), żeby jeździć i próbować swoich sił w różnorodności jaką jest ta praca i to się sprawdza jako moja walka o rozwój artystyczny, więc korzystam dzięki wspaniałej uprzejmości dyrektora, z tego co przynosi los.


Jesteś aktywna w mediach społecznościowych, ale jednocześnie trudno czegoś się o Tobie dowiedzieć.


Konto na Instagramie zrobiłam jako portfolio. Są tylko moje twarze – kobiece, naturalne, bardziej męskie, bo taką mam też specyfikę i urodę. Nie do końca się na tym znam. Chciałabym rozwinąć swoje konto, potrafić to robić i pozyskiwać obserwujących, bo wiem, że to by mi przysporzyło (niestety) więcej pracy dzisiaj. Byłoby to o tyle dobre, że mogłabym w końcu spełnić swoje marzenie, czyli grać w filmie… Ale teatr zawsze będzie najważniejszy. Nigdzie indziej nie przeżyjesz tego, co przeżywasz w teatrze, bo to jest na żywo, raz i każdego wieczoru nie do powtórzenia. Nieskromnie (ale trzeba mieć zdrowy egoizm) po latach mogę powiedzieć, że jestem warta, mam umiejętności i potrafię robić to, co się nazywa moim zawodem. I lubię to.


Jak odpoczywasz?


Odpoczynek to dla mnie robienie czegoś, czego nie robię na co dzień. Odpoczywam aktywnie. Chodzę na siłownię, treningi, jeżdżę na rowerze, kocham chodzić do lasu i spacery nad morzem, ale najchętniej byłabym blisko z moją rodziną, ukochanymi ludźmi. Też by to było aktywnie, w ogrodzie... Jestem taka bardzo zwyczajna… Mam coś z domatora, ale jest to bardziej tworzenie czegoś wciąż na nowo i improwizacja domatorska. Kocham muzykę, więc wytchnienie daje mi granie na pianinie czy nagrywanie utworów. Mam też swoje piosenki, piszę teksty i muzykę, może kiedyś wydam. Odpoczywam robiąc coś, co daje mi szczęście. Teatr daje mi szczęście.


Izabela Łęcka czy Jagna?


Izabela z Jagną… Ale co? Na życie?


W ogóle. Jak czujesz. Jeśli chodzi o grę, postawę, podejście do życia - gdybyś miała wybrać jedną? Jesteś w stanie wybrać?


Każda wydaje się bardzo samotna. Dalekie są mi zimne kroki Izabeli i jej postanowienia, chociaż w niej też się „łamie” i wypływa ckliwość i piękno, maska opada. Lubię ją grać. Od wielu lat gram ją sama i mogę bardziej w nią „wejść”. Lalkę gramy trzynasty rok, Izabela trzynaście lat temu też była inna. Daję jej swoje ciało i siebie, więc ona przechodzi przeze mnie, dojrzewa. Jagna… nieszczęśliwa, samotna dziewczyna. Szykanowana i obarczana za swoje, nazwę to, lekkie podejście do życia, aczkolwiek pełna wrażliwości. W książce jest taki fragment, jak wycina wycinanki z papieru i płacze przy nich, jest tak szczęśliwa, taka twórcza. Totalnie nie ze swojego czasu. Nie wiem, może więcej mam z Jagny niż z Izabeli, aczkolwiek nie chciałabym się utożsamiać. Obie lubię grać, obie są inne i jest wielkim zaszczytem móc grać dwie tak piękne, wybitne postaci polskich powieści. Mam czterdzieści jeden lat i mogę powiedzieć „zagrałam Izabelę Łęcką i Jagnę”, to jest dla mnie wielki zaszczyt. Na życie daleko mi do jednej i drugiej, aczkolwiek w każdej choć trochę się odnajdę i na pewno każdej dałam też coś od siebie. Może być?


Może być. Ja się wzruszyłam.

Artykuły: Nasza historia

Alfabet Teatru Muzycznego


O – jak odsłuchy

Dawno już minęły „czasy analogowe” w teatrze muzycznym. Mam tu na myśli spektakle, które polegały jedynie na sile i technice ludzkiego głosu oraz naturalnych brzmieniach instrumentów w nienagłośnionej orkiestrze. Dziś każdy instrument wzmacniany jest elektroniką, wiele z nich zastąpił syntetyczny dźwięk instrumentów klawiszowych i wszystko to przechodzi przez stół akustyka, gdzie jest odpowiednio „ubarwione” i wzmocnione. Na takim tle dźwiękowym głos aktora również wymaga odpowiedniego wzmocnienia. Dlatego mikroporty w teatrze to od wielu lat norma. Kiedyś mocno awaryjne, dziś wydają się być dopracowaną konstrukcją. Nikogo już nie dziwi, że aktor chodzi po scenie z przyklejonym do twarzy „drucikiem” a jego głos bezprzewodowo (drogą radiową) przekazywany jest do odbiornika i dalej do stołu akustyka. Aby jednak ów głos mógł stanowić jednolitą plamę dźwiękową wraz z orkiestrą potrzebny jest odsłuch, który daje aktorowi kontrolę nad rytmem i intonacją. System odsłuchowy to instalacja, na którą mało kto z widzów zwraca uwagę. Można co prawda zauważyć kilka kolumn głośnikowych skierowanych w kierunku sceny, jednak serce tego systemu pozostaje dla widza niewidoczne. To osobny stół stojący w pierwszej kulisie blisko okna sceny po lewej stronie. Wymaga on osobnej obsługi i służy wyłącznie obsadzie znajdującej się na scenie. Od niedawna teatr dysponuje systemem odsłuchów osobistych. Jest to rodzaj słuchawki zakładanej do ucha, w której aktor słyszy zarówno orkiestrę jak i partnerów ze sceny. To duża wygoda, ale i… źródło niewinnych dowcipów.

Otóż jeden z czołowych aktorów naszego teatru, grający w światowej sławy musicalu, zgodnie ze scenariuszem umierał na scenie powalony przez swego wroga. Scena była dość długa i zwłoki bohatera leżały przez ten cały czas na oczach widzów. Jakież było zdziwienie, gdy kolega trup w słuchawce odsłuchu usłyszał głos akustyka – no i widzisz kochanieńki, tak to jest. Leżysz teraz i jesteś trupem. A mogło być tak pięknie. Jak widać w takiej sytuacji nawet trupa nie jest łatwo zagrać. Na scenie śmierć bywa uśmiechnięta.

                                                                                             Jacek Wester

wydarzenie_Facebook_851_315_Antrakt_2wersja.jpg
Artykuły: Tekst
bottom of page