Teatralnik
TEATRU MUZYCZNEGO W GDYNI
w tym wydaniu:
WSTĘPNIAK - Nadchodzimy! - Katarzyna Kurdej
NEWS i Katarzyna Witkowska specjalnie dla Antraktu
WYWIAD - Dokąd zmierzają kobiety u Kościelniaka?- Sylwia Firańska rozmawia z Sandrą Brucheiser i Julią Duchniewicz
FELIETON - Quo tendimus? Dokąd zmierzamy? - Maja Gadzińska
REPORTAŻ - Ile ludzi , tyle dróg i wszystkie zmierzają do... - Jacek Wester
MIĘDZY SŁOWAMI - limeryk - Mateusz Deskiewicz, rysunek - Hanna Gregor
ALE ZIĘ ZLECIAŁO, CZYLI MusicalOn - Sylwia Firańska o zlocie fanów musicalu
MIĘDZY SŁOWAMI - Nawiasem mówiąc - Andzej Śledź
GDYŃSKIE SZLAKI POLSKIEGO MUSICALU - saga musicalowa w odcinkach - Jacek Wester odc. 2
Nadchodzimy!
Drogi widzu!
Jeśli uważasz dzieło Henryka Sienkiewicza za skostniałą ramotę, a jego ekranizacje za marne próby uchwycenia meritum tego, co autor miał na myśli, nie pozostaje Ci nic innego, jak przybyć na naszą prapremierę musicalu „Quo vadis”. Zastanawiasz się, jak pokazać historię miłosną opakowaną w wątek polityczno-kulturowy? Jak uchwycić szaleństwo władzy i obłęd dyktatora estety? Frapuje Cię być może myśl o wątpliwej prawdzie i uniwersalności opowiedzianej historii? Spieszę z odpowiedzią – nie martw się. Jest w tym uniwersalna prawda. Są wielkie emocje, dowcip i wzruszenia. Jeżeli gdziekolwiek ma się udać wiarygodne i chwytające za mordę pokazanie tego wszystkiego, to tylko w teatrze. Powiem więcej – tylko w musicalu. Powiem jeszcze więcej – tylko w musicalu Kościelniaka.
Myślisz, że wiesz, kim jest Ligia? Poczekaj aż zobaczysz jej siłę, bunt i upór. Wydaje ci się, że znasz Winicjusza z opisów charakterystyki bohatera w podręcznikach szkolnych? Zdziwisz się. Powali Cię intensywność i brutalność Jego przemiany. Wpadniesz razem z nim w obłęd miłosny. Kojarzysz Nerona? Tego szaleńca, który spalił Rzym? Gdy przez chwilę z Nim poobcujesz, uwierzysz w każde jego chore słowo. Zaczniesz się zastanawiać, czy sam byś na jego miejscu nie puścił z dymem tej starożytnej rudery… Chcesz wiedzieć, drogi widzu, kim jest Chilon Chilonides? Wpadnij, a jego postać rozerwie Ci serce na strzępy.. (po jednej z ostatnich prób nie mogłam się pozbierać przez niego przez dobre pół godziny…) Gdy zobaczysz Poppeę i jej kontrastujące ze sobą piękno i okrucieństwo, nie będziesz wiedział, czy chcesz być nią samą, czy uciekać od niej jak najdalej. Są jeszcze mściwe Furie, przeinteligentny i finezyjny Petroniusz, absolutnie hedonistyczna Chryzotemis, charyzmatyczna mądra Akte, urocza i oddana Eunice, naiwna próżna Sroka….. i wiele innych wyśmienitych postaci.
A było tak: Kościelniak przyjeżdża przygotowany do granic możliwości. Gdy ustawia pierwsze sceny, jego wyobraźnia pracuje na maksymalnych obrotach. Ma ogląd i wgląd kompletny. Jest trochę bogiem – wie wszystko o kreowanym świecie. My widzimy jedynie zarysy postaci, rozpoznajemy dopiero ich emocje, on widzi już role w kostiumach poruszające się po widowiskowej scenografii. Kiedy zaczynamy chwytać postać i powoli się nią bawimy, nie zdając sobie do końca sprawy dokąd prowadzi nas cała ta aktorska ścieżka, Wojtek widzi nas już w swoim, a właściwie Twoim, drogi widzu, kabarecie. Słyszy w głowie pełne brzmienie orkiestry, dostrzega paletę barwnych świateł, czuje każdy gest, przepełniają go dialogi, monologi, sensy i kontekst. Skraca sceny, dodaje teksty, wyrzuca całe piosenki. My wiemy niewiele, on wie wszystko. To się nazywa wizja. Rzym jako kabaret, aktorzy żonglujący emocjami, muzyka z duszą i choreografia z pazurem. Scenografia przyprawia o zawrót głowy. Jednocześnie monumentalna i delikatna w swym prześwitywaniu. Nigdy jeszcze nie widziałam u nas scenerii, która tak uwydatnia aktorów, jakby podawała nas na srebrnej tacy. Kościelniakowe „Quo vadis” jest wyraziste, poważne, dowcipne, mądre, głębokie i nader wszystko dotkliwie, boleśnie poruszające. Dobrze nam w tym być razem. Mamy nadzieję, że i Ty, drogi widzu, zachłyśniesz się naszym kabaretowym światem.
Tymczasem pochyl się, proszę, nad kilkoma tekstami w tym wydaniu Antraktu. Felieton, wywiad, reportaż, relacja, wiersz, limeryk, rysunek. Wszystkie oscylują wokół naszej prapremiery.
Zapraszam Cię do czytania.
Redaktorka naczelna, Furia Niestrudzona – KKM
NEWS
Nadchodzące premiery w tym roku:
7 września – „Drogi Evanie Hansenie” TM w Poznaniu, reż. Paweł Szkotak, a w obsadzie w roli tytułowej nasz absolwent Maciej Badurka oraz nasi: Iga Klein jako Zoe, Bartosz Sołtysiak jako Connor, Joanna Rybka jako Alana, Dagmara Rybak jako Heidi, Maksymilian Pluto-Prądzyński oraz Maciej Zaruski jako Jared
7 września – „Heathers” Teatr Syrena, reż. Agnieszka Płoszajska, w obsadzie nasi: Patrycja Jurek, Stefan Andruszko, Agnieszka Rose, Klaudia Kuchtyk, Jakub Cendrowski
14 września PRAPREMIERA – „Quo vadis”, reż. Wojciech Kościelniak i MY ;)))
27 września – „Era Rocka”, Teatr Adria, reż. Kacper Wojcieszek, a w obsadzie nasz Leszek Czerwiński
28 września – „Romeo i Julia” Teatr Capitol, reż. Jan Klata, w obsadzie absolwenci Studium Baduszkowej: Cezary Studniak, Rafał Kozok, Krzysztof Suszek
5 października – „Pilot i Mały Książę” Katowice Miasto Ogrodów, reż. West Hyler, w obsadzie Oliwia Drożdżyk jako Consuelo i Róża
26 października – „Mikołajek” TM w Toruniu, reż. Jakub Szydłowski, w obsadzie nasi: Jeremiasz Gzyl, Ewa Mociak, Natan Nogaj i Małgorzata Regent
7 grudnia – „Rent” Teatr Variete, reż. Jakub Wocial i Santiago Bello, w obsadzie nasi Patryk Bartoszewicz jako Collins, Anna Maria Wicka w zespole i Michał Słomka jako Mark
Katarzyna Witkowska
Katarzyna Witkowska – absolwentka Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej przy TM w Gdyni oraz Zarządzania Instytucjami Artystycznymi na UG, instruktorka tańca oraz kierownik artystyczna w musicalowej szkole dla młodzieży Szkoła Talentów VocalDance, Od 2021 roku stale współpracuje z reżyserem Wojciechem Kościelniakiem jako producentka wykonawcza i asystentka reżysera. W ramach współpracy zrealizowali spektakle dyplomowe „Mury Jerycha” w Studium Baduszkowej w Gdyni, „115 sen Boba Dylana” w PWSFTiT w Łodzi oraz „Olimp” w Akademii Teatralnej w Warszawie, ponad to stworzyli realizacje teatralne takie jak „Alicja w krainie czarów” w Nowym Teatrze w Słupsku, „A statek płynie” w TM Capitol we Wrocławiu oraz "Chłopcy z placu broni" w Teatrze Kameralnym w Bydgoszczy. Obecnie na scenie można ją zobaczyć w TM w Gdyni w spektaklach „Lalka” oraz „Chłopi”, TM w Toruniu w realizacjach „Gra warta piernika, czyli Maurycy i kolędnicy”, „Złoto i liście”, „Pan Kleks. Powrót”, „Przygody Tomka Sawyera” oraz „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek”, w Nowym Teatrze w Słupsku gra w spektaklu „Alicja w krainie czarów”.
Jak to się stało, że jesteś permanentną asystentką Kościelniaka i dlaczego jesteś w tym aż tak wybitna?
Pewnego dnia zadzwonił do mnie dyrektor Kaczanowski (Studium Baduszkowej) z zapytaniem, czy mam plany na jesień. Była pandemia, nie byłam nigdzie zatrudniona, a gdy dowiedziałam się, że chodzi o asystenturę u Kościelniaka… ogarnęło mnie przerażenie. Dlaczego ja? Okazało się, że wszyscy znali mój notesik, w którym miałam zawsze skrzętnie rozpisane zadania do wykonania na scenie, że uważają mnie za „solidną firmę”, kogoś na kim można polegać. Faktycznie jestem zorganizowana, lubię mieć wszystko poukładane i zaplanowane. Zgodziłam się zostać asystentką Wojtka i to była „miłość od pierwszego wejrzenia”, szybko zaproponował mi stałą współpracę. Doskonale się rozumiemy. A dlaczego jestem w tym „wybitna” hahaha…? To Twoje słowa;) Nie wiem.. może wychodzi ze mnie córka żołnierza – precyzja, opanowanie, skupienie, umiejętność słuchania, zaangażowanie. To chyba te cechy najbardziej w tym pomagają.
Grasz teraz mniej, czy udaje Ci się pogodzić bycie aktorką ze stanowiskiem asystentki?
Nie mam dużo tytułów do grania i nie jeżdżę na castingi, mam więc czas na bycie asystentką. Jeśli chcę pojechać na spektakl, a w bieżącej produkcji sytuacja jest ogarnięta, wtedy Wojtek mnie nie blokuje. Jadę, gram, ale za sobą zostawiam wszystko przygotowane, w razie czego jestem pod telefonem i pomagam zdalnie. Często mamy też dodatkowych asystentów, którzy, uprzednio odpowiednio przeze mnie przygotowani, ogarniają sytuację podczas mojej nieobecności.
Jak widzisz swoją przyszłość? Chciałabyś kiedyś reżyserować?
Oj nie mam takich ambicji zupełnie. Kocham teatr Wojtka i póki jest mi to dane, chcę z Nim tworzyć. Najdłużej jak się da.
Wywiad
Dokąd zmierzają kobiety u Kościelniaka?
„Przeprowadź wywiad z kimś, kto Cię kręci” – z przyzwolenia redaktor naczelnej skorzystałam z nie lada okazji, aby porozmawiać z aktorkami, które zobaczycie w wiodących rolach „Quo vadis”. Łączy je młodość, pasja i przesympatyczna powierzchowność – w odróżnieniu od przepaści między postaciami, które grają. Pierwszy raz o najnowszej produkcji wypowiedziały się Sandra Brucheiser i Julia Duchniewicz.
Wojciech Kościelniak twierdzi, że łagodnieje w pracy z aktorami - czy po 3 latach od ostatniej współpracy z nim widzisz te zmiany?
Sandra: Więcej na temat przemiany mogłaby zapewne powiedzieć aktorka pracująca z nim 10 lat temu i teraz. Pierwszy raz miałam okazję pracować z Wojtkiem 3 lata temu przy „Kombinacie”, w którym kreowałam epizodyczną rolę Adelki. 3 lata z perspektywy twórczości to dużo, Wojtek w tym czasie wiele zrobił, lecz z punktu widzenia znajomości w pracy wydaje mi się, że krótko. Skłonię się do stwierdzenia, że znam go już po przemianie, jeśli taka nastąpiła.
A jak się czuje debiutantka, jednocześnie odtwórczyni głównej postaci we współpracy z tym reżyserem?
Julia: Poziom przygotowania i profesjonalizmu ze strony produkcji zaskakuje i imponuje. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką gotowością realizatorów jeszcze przed rozpoczęciem prób. Rekwizyty materializują się dosłownie w minutę! Dzięki temu skupiamy się na najistotniejszych elementach pracy aktorskiej. Wojtek jest bardzo przygotowany i zna odpowiedź na każde pytanie. Cierpliwie tłumaczy sytuacje, dopóki nie ma pewności, że się zrozumieliśmy. Czuję się bardzo bezpiecznie. To zaszczyt i przyjemność móc pracować w takich warunkach.
Wasza koleżanka z zespołu (pozdrawiamy Kasię Kurdej) stwierdziła, że bohaterki kościelniakowych spektakli to bardzo często silne, mające wpływ i znaczenie na fabułę istoty. Dokąd zmierzają Wasze postaci?
S: Jeśli chodzi o Furie – w książce była o nich jedynie wzmianka. Wojtek widząc potencjał bogiń zemsty rozbudował ich wątek w spektaklu. Mogę śmiało powiedzieć, że Furie chociaż są trzy i każda z nich ma inną osobowość, zdecydowanie tworzą jeden organizm. Przyświeca im cel pogrążenia innych bohaterów i tym samym trzymania świata w garści, bo od tego zależy ich jestestwo.
J: Na pierwszej próbie Wojtek powiedział: „Chcemy odczarować Ligię”. Odejść od mitu romantyczności, eteryczności. Ligia kościelniakowa będzie dziewczyną z krwi i kości, silną i mądrą kobietą mającą swoje zdanie i zasady. To świetne przełamanie i chyba duże zaskoczenie. Osobiście mam skłonności do romantyzowania, więc to dodatkowo świetne wyzwanie aktorskie.
Dlaczego Ligia wciąż bawi się piłeczkami żonglerskimi?
J: Piłeczki początkowo stanowią element zabawy, jednak z czasem stają się ważnym atrybutem Ligii. Rodzajem mantry, oazą bezpieczeństwa bądź modlitwą. Podobnie jest w życiu – żonglujemy, czasem piłeczka wypadnie, potykamy się, popełniamy błędy – to nic, podnosimy ją, ocieramy łzy i żonglujemy (żyjemy) dalej. Ligia ma silny kręgosłup moralny – piłeczki poniekąd go symbolizują. Wojtek uważa też, że sama czynność, żonglowanie wytwarza wokół Ligii pewną magię, wyjątkową aurę. Ale zostawmy też pole do interpretacji Widzom.
Umiałaś wcześniej żonglować?
J: Nie, to jedno z największych wyzwań a jednocześnie ogromna radość i satysfakcja, kiedy wreszcie zaczęło wychodzić. Podczas nauki dowiedziałam się, że powinny wytworzyć mi się nowe połączenia nerwowe i przez te kilka miesięcy ćwiczeń niemal czułam, jak nowe neurony torują sobie drogę! Iga Radziszewska też bardzo dobrze sobie radzi z tą czynnością, o ile nie lepiej : )
Sandra, ratowałaś już - i to dosłownie – spektakle Kościelniaka w tym teatrze. Uchyl rąbka tajemnicy : )
S: Nie tylko ja (pozdrawiam Ewę Walczak). Była pandemia – czas oczywiście trudny także dla teatru. O godzinie 11:00 odebrałam telefon z zapytaniem, czy o godz. 19:00 zrobię zastępstwo na roli Eithne w „Wiedźminie”, ponieważ obie aktorki zachorowały. Nie byłam wtedy na etacie, ale współpracowałam z naszym teatrem. Zapytano mnie, czy wiem, że jest też do zaśpiewania utwór „Woda Brokilonu” w kwartecie. Tak się złożyło, że przez ostatni miesiąc jeżdżąc samochodem słuchałam płyty z „Wiedźmina”, a jeszcze w szkole robiliśmy koncert „Egzamin z Kościelniaka”, z utworami z Wojtka spektakli w aranżacji Krzysia Wojciechowskiego. Był to więc najmniejszy problem! Między „maziajami” charakteryzacji na rękach i nogach miałam zapisane kwestie. Nie da się opisać emocji, które mi towarzyszyły. Na pewno mój mózg nie miał pojęcia, że może pracować na takich obrotach. Jestem wdzięczna za powierzone mi zaufanie.
Wiele wątków przygotowania tegorocznej prapremiery jest owianych tajemnicą. Co możecie powiedzieć Widzom o „Ouo vadis” z perspektywy swoich postaci?
J: Zdaniem Ligii – warto mieć swoje zasady i się ich trzymać bez względu na okoliczności.
S: Z perspektywy Furii – każdego można pchnąć do zrobienia komuś krzywdy, jeśli tylko znajdzie się do tego odpowiednią drogę.
A dokąd zmierzają Sandra i Julia?
J: Oprócz tego, że do Rzymu, to do szczęścia, spełnienia! Zawsze też dążę do poczucia silnych i prawdziwych emocji na scenie, aby nie popaść w rutynę.
S: Zawsze do wdzięczności za to co się robi, gdzie się jest i za ludzi wokół. Do optymizmu. I prawdy!
rozmawiała Sylwia Firańska-Drzymalska
Quo tendimus?
Dokąd zmierzamy?
Jesień zbliża się nieuchronnie. Razem z nią najnowsza, wrześniowa prapremiera spektaklu „Quo Vadis” w reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Za nami miesiące intensywnych prób aktorskich, choreograficznych i muzycznych, setki godzin spędzonych na ćwiczeniach, powtórzeniach, przymiarkach, tysiące zrobionych kroków i przebytych dróg, z których wszystkie prowadzą w jedno miejsce: do Rzymu.
Drogi czytelniku, mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną, że spektakle Wojtka Kościelniaka mają w sobie jakiś niezwykły pierwiastek, który skłania widza do refleksji. Tworząc inscenizację reżyser często stawia na scenie metaforyczne lustro, w którym każdy z nas może i powinien się przejrzeć. Bo to przecież my podążając za historią scenicznych postaci mamy wniknąć wgłąb siebie, na podstawie własnych doświadczeń przeanalizować oglądany obraz i zadać sobie pytanie „gdzie jako człowiek w tym wszystkim jestem i dokąd zmierzam”.
Jednak Kościelniak w tę podróż po własnej wrażliwości zabiera nie tylko widzów, ale i swoich aktorów. Podczas pracy z nim wszystko musi być intensywne, wyraziste i znaczące. Nie ma tu miejsca na niedbałość, czy bylejakość. Z ogromnym podziwem i zdumieniem obserwuję moich kolegów na scenie, którzy z każdą kolejną próbą przekraczają siebie, odkrywają nowe środki wyrazu, odnajdują nowe pokłady sił i przesuwają granice swoich aktorskich możliwości. Stają na scenie niczym gladiatorzy w koloseum i staczają piękną, ale i trudną walkę o emocje, prawdę i sens. A kiedy walka dobiega końca przy popołudniowej kawie w garderobie zamiast Chryzotemis, Eunice, Poppei, Ligii i Akte siadają Iza, Sylwia, Kasia, Iga i Maja i rozmawiają o emocjach, o scenach i o tym, co więcej można jeszcze z siebie dać, aby zostawiane na arenie krew i pot były bardziej autentyczne. Przed nami zostało jeszcze trochę prób, wiec ciekawość sięga zenitu- dokąd to wszystko zmierza?
Nasze pracownie również zaangażowane są w tę tytaniczną walkę. Każdego dnia pojawiają się nowe elementy scenografii, kolejne kostiumy, nakrycia głowy, peruki, fryzury, charakteryzacje, rekwizyty. Na samo wspomnienie kręci mi się w głowie z zachwytu! Do mediów przedostają się coraz nowsze informacje i ciekawostki i nawet nasza gdyńska Świętojańska ozdobiona jest proporczykami informującymi o nadchodzących scenicznych igrzyskach. Każdy dział przysiada fałdów, aby efektem swojej pracy powalić widzów na piasek areny.
I ja także zadaję sobie pytanie „dokąd zmierzam?”, a ta produkcja jak żadna inna skłania mnie do tej refleksji. Miałam przyjemność pracować z Wojtkiem nad swoją pierwszą prawdziwą rolą- Aniołem w Chłopach, a przy okazji premiery Quo Vadis będę celebrować dziesięciolecie pracy w teatrze. Ciężko nie pokusić się tu o jakąś klamrę. Te 10 lat to była długa i pouczająca podróż. Wiele się we mnie zmieniło, rozwinęło i dojrzało. Choć Anioł jest i zawsze będzie częścią mnie, w prawdziwym życiu utraciłam już lwią część naiwności, która towarzyszyła podczas tworzenia tej postaci. Wojciech Kościelniak- reżyser pomimo wspólnych pięciu produkcji wciąż jeszcze mnie trochę onieśmiela, ale uczę się ufać sobie, swoim emocjom i swojej scenicznej prawdzie. Daje mi to prawdziwe poczucie wolności. Część rzeczy trzeba było (mimo żalu) zostawić za sobą. Pożegnałam więc Sandy, Martę Majewską, Molly, Esmeraldę, Basię, Anette... Jestem tym kobietom bardzo wdzięczna, bo wiele mnie nauczyły. Jednak trzeba było ruszyć w dalszą drogę, a w nią poza bagażem doświadczeń zabieram moją nową sceniczną przyjaciółkę-Akte. W moim odczuciu rolę zupełnie inną niż dotychczasowe, która wymagała ode mnie zanurkowania wgłąb siebie i poszukania innych emocji i środków wyrazu. Akte jest zdecydowanie silniejsza i dojrzalsza niż Maja. Umie być stanowcza, ale wie też, kiedy warto odpuścić sobie walkę. Ja wciąż się tego uczę. W każdym razie drepczemy sobie razem na tej drodze do Rzymu i z każdym krokiem lubimy się coraz bardziej. Kto wie, może ta droga będzie trwała przez następne 10 lat. Myślę, że dużo się od mojej Akte w tym czasie jeszcze nauczę.
A Ty drogi czytelniku... quo vadis? Mam nadzieję, że któregoś dnia zawitasz do nas i spotkamy się w naszym kabaretowym Rzymie. Mam nadzieję, że dostrzeżesz heroiczną walkę naszych scenicznych gladiatorów i ruszysz z nami w podróż po emocjach i wzruszeniach. Wszyscy już bardzo czekamy na to spotkanie. W końcu to dla Was każdego wieczoru stajemy na arenie.
Maja Gadzińska
ILE LUDZI TYLE DRÓG I WSZYSTKIE PROWADZĄ DO…
Dziś przyjechałem do teatru wcześniej niż zwykle. W sumie dzień jak co dzień, zawsze jestem wcześniej, ale… dzisiaj byłem jeszcze wcześniej. Do premiery równy miesiąc, a już mamy mieć przelot całości. To nie zdarza się często, żeby na miesiąc przed premierą był postawiony cały spektakl. Reżyser zapewne nazwałby to szkicem, ale dla nas – aktorów – ten pierwszy przelot jest ważnym przystankiem w drodze do premiery. Dziś każdy zada sobie (i swojej kreowanej postaci) pytanie: „Quo vadis domine”?
Patrząc na zakulisowy ruch rozumiem, że dzisiaj wszyscy przyszli nieco wcześniej do pracy. Inspicjent ponagla komunikatem przez interkom – Cały zespół proszę do pierwszej sceny. Za minutę zaczynamy. To zrozumiałe, że wszyscy staramy się być gotowi. Nikt się nie ociąga. Jeśli nie zaczniemy punktualnie próba będzie przedłużona. Spektakl trwa cztery godziny z półgodzinną przerwą. Dokładnie tyle ile trwa próba. Na razie, bo reżyser zapowiada, że będzie skracał. Nie ma mnie w pierwszym akcie. Mój Kryspus pojawia się dopiero w drugim. Biorę więc dyktafon i wyruszam na polowanie. Będę łapał mgnienia tego jednego, jedynego, wyjątkowego dnia.
Kulisy. Słychać muzykę pierwszego numeru, w którym Furie wiodą prym. Za nimi niemal cały zespół. Trudno uwierzyć, że w tym spektaklu biorą udział 93 osoby. Skąd nas tyle, skąd myśmy się wzięli? Na scenie stoi już monumentalna scenografia i choć jeszcze niekompletna i nie oświetlona robi kolosalne wrażenie. Ten spektakl bije wszelkie rekordy naszego teatru…
Na scenie dość ciasno. Trzeba uważać zarówno na scenografię jak i kolegów. W kulisach podobnie. Trzeba pamiętać o drogach, którymi aktorzy przebiegają do kolejnych scen. Podziwiam tę dziwną, ludzką machinę, która napędza się energią wykonawców, a precyzję osiąga dzięki ich skupieniu.
Widownia. W rzędach w amfiteatrze, lożach i pierwszym balkonie siedzi na próbach zazwyczaj kilkanaście osób. Ale dzisiaj jest szczególna próba i na widowni jest kilkadziesiąt osób. W ciemności dostrzegam kolegów, którzy dzielą rolę z tymi, którzy dziś próbują. W dalszych rzędach obsługa techniczna, ktoś z administracji, dziewczyny z obsługi widowni. Najbliżej drzwi pojawiają się i znikają osoby, które nie biorą udziału w danej scenie i mogą ją obejrzeć. Czasami pojawiają się studenci SWA. Wszyscy są ciekawi tego pierwszego przelotu. W pierwszym rzędzie amfiteatru realizatorzy. Reżyser od czasu do czasu rzuca uwagę asystentce, która ją zapisuje. Choreograf robi swoje notatki. Rozmawiają cichutko między sobą, zapewne ustalając jakieś szczegóły. Druga reżyser, Kasia, skupia się na precyzyjnym puszczaniu muzyki. Próba jest jeszcze bez orkiestry i wykonawcom towarzyszą robocze nagrania przygotowane przez kompozytora.
Patrzę na kolegów. Podziwiam precyzję zamysłu reżyserskiego i precyzję wykonania. Nawet choreografie, które są przecież jeszcze świeże wydają się być wykonywane brawurowo. Patrzę. Podziwiam. Dzieje się magia. Nikt, nigdy i nigdzie jeszcze tego nie grał. To przecież będzie prapremiera. Nikt też tego nie widział. To droga obarczona sporym ryzykiem. Żadna publiczność nie zweryfikowała tego brawami, żaden krytyk nie ocenił w recenzji. Oglądam ten akt jako jeden z pierwszych i na samą tę myśl mam dreszcze.
Przerwa. Bufet i taras zapełniają się. W naszym teatralnym Barduszku uwija się Waldi za barem i dziewczyny w kuchni. To tylko pół godziny, a głodnych i spragnionych wielu. Mikołaj, nasz świeżo upieczony absolwent czeka na swoje danie.
– Jak Ci jest Mikołaju na początku nowej drogi, którą otwiera twój pierwszy sezon aktorski w naszym teatrze?
– Jestem szczęściarzem. Już jako student wszedłem do kilku spektakli, a teraz otwieram swój pierwszy sezon „z przytupem”. No bo jak nazwać inaczej bycie w spektaklu Kościelniaka? No i jeszcze ten tytuł. Szkoda tylko, że w zespole, a nie w roli. No, ale nie można mieć wszystkiego. Zwłaszcza na początku drogi.
– Za kolejnym zakrętem na pewno czeka na ciebie spektakularna rola. I będzie ich jeszcze wiele w twoim aktorskim życiu.
Śmiejemy się, ale w jego oczach zauważam ten specyficzny błysk. On naprawdę widzi tę wymarzoną aktorską drogę, którą wyznaczą mu przystanki kolejnych premier. Na teatralnym korytarzu zaczepiam Michała, studenta 3. roku.
– Quo vadis Michale? – pytam.
– Tak jak wszyscy, zmierzam do premiery. Bardzo się cieszę, że będąc studentem mogę wraz z moimi kolegami ze szkoły brać udział w tak wielkim przedsięwzięciu. To będzie pierwsza premiera w mojej zawodowej drodze.
– Macie wiele odpowiedzialnych zadań. Jesteście w niemal wszystkich scenach zbiorowych. Liczyłeś już swoje przebiórki?
– Mam chyba sześć kostiumów, więc przebiórek będzie co najmniej sześć, może więcej. To słuszna uwaga. Muszę to przemyśleć. Kostiumy dostaniemy niebawem i lepiej wiedzieć, w co się do danej sceny ubieramy. Zwłaszcza, że na zmianę kostiumu mamy często tylko kilkadziesiąt sekund.
Akt drugi przeleciał jakoś szybko. Pewnie dlatego, że gram w nim kilka scen i czas wtedy szybciej umyka. Kończymy dziesięć minut po czternastej. A więc nie udało się zmieścić w czterech godzinach. Może przerwa trwała zbyt długo, a może… No tak, zapewne będą jeszcze skróty. Na tarasie spotykam naszego Nerona. Próbuję naciągnąć go na rozmowę, ale bezskutecznie
– Czego chcesz? I tak zginiesz na krzyżu – mówi i dalej spokojnie pali swojego „pseudopapierosa”. Dziś pięknie próbował swoją rolę i ma prawo do odpoczynku. Zatem nie naciskam i odwracam się w stronę Igora. Ten młodzieniec pokazał już swój aktorski pazur na naszych scenach. W nowej produkcji zagra Tygellina.
– Po drodze Ci z tym Tygellinem? – pytam.
– To rola, której wciąż szukam. Niby mam warunki do tej postaci, a wciąż jest jakiś niedosyt. Muszę szukać specjalnych środków wyrazu, wypracować coś, czego na co dzień we mnie nie ma, lub czego nie używam. Na szczęście mam na to jeszcze trochę czasu.
– Dasz radę – śmieję się – Przecież jesteś największym aktorem w teatrze. To znaczy… najwyższym. Teraz śmiejemy się już razem.
Kasię lubię wypytywać, bo zawsze jest chętna do rozmowy i można z nią godzinami rozprawiać na każdy temat. Teraz łapię ją oczywiście w naszym cudownym bufecie i pytam o jej Furię.
– To fizycznie dość trudna rola, a raczej role, bo jest nas trzy. W spektaklu mamy funkcję narratora. Prowadzimy widza przez te światy, które same poniekąd stwarzamy. W pierwszym akcie jest nas „gęsto”. Wchodzimy, wychodzimy i znów się pojawiamy. I za każdym razem z innego miejsca. Czasem na ostatni moment, bo za kulisami jest droga do pokonania. Dziś, gdy zagrałam pierwszy akt myślałam, że to już koniec spektaklu. A przecież jest jeszcze akt drugi.
– Dogadaj się z Mariolą i podzielcie się aktami – doradzam z uśmiechem.
– Wiesz, pewnie nie byłoby problemu, bo z Mariolą pracuje się cudownie. Jest zawsze pomocna, niezawodna i niestrudzona.
Śmiejemy się z tej pięknej gry słów, bo dziewczyny grają właśnie Furię Niestrudzoną. Muszę i ja być niestrudzony i podążać drogą reportera, którą na dziś sobie wyznaczyłem.
Drugie piętro. Królestwo studentów i opieki zdrowotnej. No i garderoba nestorska, którą od lat zajmuję z kolegami w podobnym wieku. Ale nie idę do garderoby, lecz w przeciwnym kierunku. W jednym z pomieszczeń Studium spotykam niemal cały drugi rok. Gdy wiosną zaczęły się próby do Quo vadis byli jeszcze pierwszym rokiem.
– Jesteście zmęczeni? – pytam.
– Ależ skąd. A wyglądamy na zmęczonych? To tylko pozory. My tylko tak gramy.
Humory dopisują. Rozmawiamy przez chwilę o różnych sytuacjach. Śmiejemy się i dowcipkujemy. Tylko przez moment pojawia się nikły cień żalu do… do tych, co nie zawsze ich dobrze traktują. Problem stary jak nasza szkoła. Pocieszam ich dobrym słowem i zapewniam, ze ten stan rzeczy szybko minie. Przecież w teatrze jesteśmy wielką rodziną.
Na koniec mojej reporterskiej drogi spotykam reżysera. Wojtek tłumaczy coś Pawłowi-Winicjuszowi. – Pamietaj, jeśli poczujesz, że głos ci siada, to po prostu to zgłoś. Wtedy próbować będzie Kuba. Ważne jest, żebyście mieli głosową formę na premierę.
- Wojtku, dzisiaj jest ważny dzień w naszej wspólnej drodze. Jak się udał nam ten pierwszy przelot całości Quo vadis?
- Wiesz co? Ja jestem pełen dobrych emocji i myśli, bo mam poczucie, że wszyscy dzisiaj frunęli. To pierwsze spotkanie z całością było dla mnie magiczne. Oczywiście to nie oznacza, że spektakl nie wymaga poprawek. Ale mam poczucie, że spektakl jest, że wszystko działa, że to się opowiada i jest o czymś. Natomiast musimy teraz sprawić, żeby to miało jakość i unosiło widownię.
- Myślisz, że ten miesiąc, który nam został daje ten komfort?
- Przecież dobrze wiesz, że komfortu nigdy nie ma, bo zawsze czasu brakuje, ile by go nie było. Natomiast myślę, że jesteśmy w dobrym miejscu.
- A jak będzie wyglądała Twoja dalsza droga po premierze? Quo vadis domine?
- Kalendarz mam zapełniony nowymi tytułami do wiosny 2026 roku. Pierwszy tytuł już w październiku w… Gdyni. Będzie to „Folwark zwierzęcy” Orwela jako spektakl dyplomowy czwartego roku Studium Baduszkowej.
- Czyli na dłużej zawitałeś do Gdyni?
- Ja jestem szczęśliwy, bo kocham Gdynię.
No i fajnie. Tyle dobrych emocji przeleciało dziś po scenie i teatralnych korytarzach. Tak wyglądał ten jeden dzień na miesiąc przed wielką prapremierą adaptacji literackiego dzieła Henryka Sienkiewicza pt. „Quo vadis”. 14 września premiera. A wtedy na pytanie Quo vadis domine, każdy odpowie: DO GDYNI. DO MUZYCZNEGO!!!
Jacek Wester
Limeryk
Reżyser słynący z punktualności,
od wszystkich wymagał obecności.
Gdy aktor lub tancerz przedłużył przerwę
on wykazywał się takim nerwem,
że lwom na pożarcie ich rzucał w całości.
rysunek Hanna Gregor
Ale się zleciało!
Czyli MusicalON
Pewien sierpniowy weekend okazał się wyjątkowy – mimo ciszy repertuarowej panującej w większości instytucji, odbyło się wydarzenie bezprecedensowe w historii naszej ulubionej formy teatralnej - MusicalOn, czyli zlot miłośników musicalu!
10 i 11 sierpnia mieliśmy przyjemność gościć w warszawskiej Romie, gdzie podczas panelu premierowego przedstawiciele wielu scen uchylili rąbka tajemnic dotyczących najnowszych produkcji. Tak oto poznaliśmy szczegóły kulis tworzenia m.in. poznańskiego „Drogi Evanie Hansenie”, rampowskiej „Balladyny”, toruńskiego „Jesus Christ Superstar”, syreniego „Heathers” czy romowskiego „Wicked”. Byliśmy tam także my – mimo intensywnych prób udało nam się odwiedzić stolicę, aby opowiedzieć fanom co nieco o nadchodzącym „Quo vadis”. Pomruk, jaki przeszedł wśród publiczności po zapowiedzeniu tytułu spodobał nam się niezmiernie… Mamy nadzieję, że zaspokoiliśmy ciekawość, choć nie powiedzieliśmy wszystkiego! Niektóre sprawy muszą pozostać sekretem. Tak wierni miłośnicy musicalu jak uczestnicy zlotu na pewno zasiądą na naszej widowni, aby dowiedzieć się, dokąd dokładnie zmierzamy.
Wieczorna impreza pod hasłem Musical Night Fever wyglądała jak spełnienie marzenia o weselu z musicalowym tematem przewodnim na najwyższym poziomie. Uczestnicy przeszli samych siebie w kreowaniu wizerunku ulubionych postaci, aby godzinami tańczyć i śpiewać piosenki najbardziej znanych musicali. Ci z największą dozą energii kolejnego dnia ruszyli do kina, aby wspólnie obejrzeć filmową wersję „Mamma Mia” z napisami karaoke! Korzystaliście kiedyś z możliwości śpiewania w kinie na całe gardło wraz z grupą tak samo jak Wy zafiksowanych na punkcie musicalu osób? Jeśli nie, być może będziecie mieli okazję spróbować za rok – trwają już przygotowania do drugiej edycji zlotu!
Wydarzenie nie odbyłoby się, gdyby nie zaangażowanie Fundacji Artystycznej Proscenium i komitetu doradczego, składającego się z najbardziej znanych instagramerów musicalowych w naszym kraju. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni, że pokazujecie, jak bardzo gatunek ten rozkwita i rośnie w siłę na polskich scenach:)
Sylwia Firańska - Drzymalska
NAWIASEM MÓWIĄC
Największa ze scen z racji swoich spektakularnych przedsięwzięć zwykła zagarniać (bez reszty) całą przestrzeń na planie teatralnych wydarzeń sezonu. Niejako w cieniu tegorocznej prapremiery (musicalowej wersji epickiego dzieła polskiej literatury) działają pełną parą pozostałe sceny.
Na najmniejszej z nich również prapremiera! Także z aspiracjami do rangi wydarzenia. Tak więc po raz pierwszy na świecie i w kraju odbędzie się tu publiczna prezentacji utworu scenicznego (tak z definicji określa się prapremierę).
Kolejna odsłona znanego już fanom kameralnej sceny cyklu: PROJEKT INICJATYW AKTORSKICH. Dzieło niebanalne i warte uwagi. Dość powiedzieć, że w obsadzie ambasador PIA – aktor, który tym nowym tytułem (Polak Polakowi Wilkiem) otwiera swój jubileuszowy sezon artystycznych wzlotów. Nie zdradzę pozostałych szczegółów. Chcąc Was jednak zachęcić do obejrzenia, posłużę się taką oto metaforą – bajką:
FROG’A PROPAGANDA
Zarzucała żaba żabie, że jest brzydka…
Co za bzdura!
Ten sam żabi skrzek was zrodził,
Niechże w wodę spojrzy która.
Milczą… Łypiąc gdzieś z ukrycia
W taflę, która prawdę powie –
Wprost się przyznać do odbicia?
A co jak się druga dowie?
Żabom ujmą na honorze
Prawda, że się tak wygląda.
Trudniej uznać rację w sporze,
Żabiej różnić się w poglądach!
Staw ten sam – nie przekonuje,
Że gatunek ten sam – płazy.
Macie żaby jedno życie!
Nic nie zdarza się dwa razy!
Niechętnym mowie wiązanej śpieszę donieść, że wspomniana wyżej sztuka - „Polak Polakowi Wilkiem” - jest w całości napisana prozą. Ufff!
Ekscytujące jest zwykle to, co dzieje się po raz pierwszy. Tak w życiu, jak i na scenie. Scena (jak to ona ma w zwyczaju) posługuje się właściwą sobie nomenklaturą. Takie wydarzenia u nas zwykle nazywamy prapremierą. Ekscytujące jest też dla aktora grać rolę po raz pierwszy, zanim jeszcze ktokolwiek się o nią „potknie” (nie bez kozery ten cudzysłów, bo zwykle przed premierą życzymy sobie wzajemnie połamania nóg). Dzielę się więc z Wami swoją dumą z faktu wielokrotnego bycia pierwszą osobą na przestrzeni minionych dekad w premierowych obsadach. Ekscytujące jest przypominać sobie choćby niektóre polskie prapremiery spośród spektakularnych tytułów musicalowych XX wieku. Jesus Christ Superstar, Les Miserables czy Scrooge. Ekscytujące jest być pierwszym polskim Judaszem (do spółki ze znanym polskim aktorem filmowym Andrzejem Pieczyńskim). Przemówić pierwszy raz po polsku tekstem Victora Hugo, jako Javert. Czy wreszcie snuć wigilijną opowieść Charlesa Dickensa w polskiej wersji językowej, jako pierwszy polski Ebenezer Scrooge. Wierzcie mi, PRAPREMIERA to magiczne zjawisko. I jak tu nie być aktorem (choćby dla jednej prapremiery). Nic tak nie uskrzydla, jak odwzajemnione uczucia...
Andrzej
Gdyńskie szlaki polskiego musicalu
…saga musicalowa w odcinkach;)
odc. 2
C.d. Po śmierci Danuty Baduszkowej, która nie doczekuje otwarcia wybudowanego przez siebie gmachu nowego teatru pod Kamienną Górą dyrekcję w 1979 roku przejmuje Andrzej Cybulski. Od początku deklaruje podążanie „polską drogą”. Jego decyzją jest przygotowanie na otwarcie nowej siedziby „Cudu mniemanego czyli Krakowiaków i Górali” Bogusławskiego. Premiera zbiegła się z dwusetną rocznicą otwarcia Teatru Narodowego za czasów Stanisława Augusta Poniatowskiego w Warszawie. Przedstawienie zachwyca młodością i temperamentem. Monumentalna scenografia i duży zespół podkreślają możliwości nowej sceny. Trzy lata dyrekcji Cybulskiego nie zaowocowały spektakularnym sukcesem. Nie jest nim ani „Słowik”(1980) ani Piraci (1980), a „Musicabaret”(1980) J.Pietrzaka w pisuje się co prawda w atmosferę wolnościowo-solidarnościowych nastrojów ówczesnej Polski, ale... „Wielki świat”(1981) krzyczy, że „ziemia jest wielką jabłonią”, „Wesołego powszedniego dnia”(1981) stara się uśmiechać do szarej rzeczywistości, która jest co raz trudniejsza do zniesienia, a „Janosik czyli na szkle malowane” próbuje oderwać myśli codzienne, epatując folklorem rodem z Cepelii. Widownia nowego teatru liczy 770 miejsc i czasem trudno jest ją zapełnić. Z pomocą przychodzą działy socjalne dużych zakładów pracy, wykupując bilety dla załogi. W niedużych przestrzeniach Biura Organizacji Widowni częstymi gośćmi są studenci Wyższej Szkoły Morskiej, którzy pomagają w zamian za wejściówki i możliwość kontaktów ze studentkami Studia. Wielu z nich upatrzy sobie przyszłe żony.
Prawdziwy sukces dyrekcji Cybulskiego przyszedł na koniec. Jest nim „Kolęda Nocka”(1980) Wojciecha trzcińskiego i Ernesta Brylla. Spektakl idealnie wpisuje się w panujące nastroje polityczne i świąteczną tematykę zimy roku ’80. Mówi i pisze o nim cała Polska. Spektakl jedzie do Warszawy. Publiczność wychodzi po spektaklu wzruszona. Spektakl daje nadzieję i jednoczy ludzi w ich oczekiwaniach. Niestety Stan Wojenny przekreśla Kolędę Nockę. Wszelkie materiały – nuty, libretta – są skonfiskowane i zniszczone. Władze komunistyczne robią wszystko, żeby spektakl ten nigdy się nie odrodził. Tak też się dzieje, jednak pamięć o nim wciąż żyje, a songi są wykonywane przez kolejne pokolenia młodych wokalistów.
W 1983 roku do Gdyni przyjeżdża Jerzy Gruza. Niektórzy mówią, że to dla niego rodzaj zesłania – pozbycie się ze stolicy artysty, który posiada szczególny dar wyśmiewania narodowych przywar i słabości państwa było dysydentom na rękę. Tymczasem Gruza postanawia zagrać władzy na nosie i stworzyć teatr na miarę czasu i własnego talentu. Z gdyńską widownia przywita się wspomnianą wcześniej „Madame Sans-Gene”(1983). Tytuł ten jest swoistą próbą zespołu, przeglądem kadr. Dyrektor szybko dostrzega potencjał, który tkwił w zespole oraz profity płynące z posiadania Studia aktorskiego, którego wszyscy adepci są etatowymi pracownikami zespołu wokalnego. Nie rezygnując z nurtu operetkowego, który wciąż jeszcze trafia na podatny grunt u widzów skręca powoli w kierunku nowoczesnego teatru muzycznego. Spektakularnym sukcesem okazuje się „Drugie wejście Smoka czyli Franek Kimono Story”(1984) z muzyką Andrzeja Korzyńskiego. Napisane wspólnie z Fridmanem scenki i skecze udatnie łączą zakorzenione już w popkulturze piosenki wykonywane przez Piotra Fronczewskiego. Akcja toczy się na planie filmowym, na którym nic się nie zgadza i nic nie jest jak powinno być. Nagromadzenie charakterystycznych postaci, a przede wszystkim energia bijąca od młodego zespołu nadaje nową jakość rozrywce pod Kamienną Górą. W tym czasie teatr bierze udział w Konfrontacjach Klasyki Polskiej z przedstawieniem „Widma”(1984) według: „Dziadów” Mickiewicza. Po raz pierwszy teatr muzyczny konfrontuje się z teatrem dramatycznym. Reżyser Ryszard Peryt otrzymuje pierwszą nagrodę za reżyserię ex equo z Mikołajem Grabowskim reżyserem „Irydiona” w Teatrze im. J.Słowackiego.
W tym samym roku Gruza włącza do repertuaru dyplomowy spektakl Studia wyreżyserowany przez Andrzeja Pieczyńskiego. „Kompot” opowiada o znanym na Wybrzeżu zjawisku narkomanii. Tytułowy kompot to produkt pozyskiwany z makowych wytłoczyn, którego technologię opracował student z Gdańska. Spektakl posiada walor edukacyjny, a po każdym odbywają się dyskusje z widownią.
1985 rok przynosi kolejny spektakl spółki Korzyński, Gruza, Fridman i musicalową próbę z muzyką pop i historią rodem z przyszłości. „Czarna dziura czyli gwiezdne love story”(1985) to trochę naiwna opowieść o wycieczce w przyszłość, jednak wpadająca w ucho muzyka, kolorowa monumentalna scenografia i kosmiczne kostiumy satysfakcjonują gdyńską publiczność. Po tej próbie Gruza zdecydowanie odbija w kierunku musicalu zachodniego. To za jego kadencji teatr zyskuje miano Brodwayu nad Bałtykiem, a przez scenę przewijają się największe tytuły musicalowe, z których każdy odniesie sukces. U schyłku dyrekcji reżyser jeszcze dwa razy powraca do polskich tytułów. Jest to „Ja kocham Rózię”(1989), którą pisze wraz z A.Korzyńskim i niebawem filmuje (zachowując w większości obsadę z teatru) i „Żołnierz Królowej Madagaskaru”(1991) z librettem Tuwima, który, choć jest wynikiem teatralnej „biedy” (brak funduszy na obce tytuły), odnosi jednak spory sukces dzięki doborowej obsadzie. Przedstawienie zostaje nagrane dla TVP.
c.d.n.
Jacek Wester